środa, 7 listopada 2007

Al Gore: po Pokojowym Noblu Biały Dom?

Marcin Bosacki, Waszyngton
2007-10-13, ostatnia aktualizacja 2007-10-12 23:23

Al Gore jest chyba najbardziej niezwykłą postacią amerykańskiej polityki: laureat Oscara, były wiceprezydent i człowiek, który przegrał prezydenturę o włos i być może znów spróbuje po nią sięgnąć.

Zobacz powiekszenie
Fot. Evan Vucci AP
Al Gore
Patrycjusz, syn senatora, na Harvardzie mieszkał w akademiku w jednym pokoju z aktorem Tommym Lee Johnsem. Został kongresmanem, gdy miał 28 lat, senatorem, gdy miał 36. Próbował walczyć z Saddamem Husajnem, grubo zanim śniło się to George'owi W. Bushowi. Nie tylko był jednym z pierwszych, którzy za globalne ocieplenie winili ludzkość, ale pomógł też w stworzeniu internetu w takim kształcie, w jakim go znamy dzisiaj.

Życie jak z filmu z Hollywood, gdzie, notabene, wszystkich zna po imieniu? Nie do końca. Bo Al Gore najważniejszą bitwę swego życia, bój o prezydenturę w 2000 r., przegrał w dużej mierze na własne życzenie.

Znienawidził Hilary

Urodził się w 1948 r. jako syn polityka Partii Demokratycznej z Tennessee Alberta Gore'a, późniejszego senatora przez aż 20 lat. Po skończeniu Harvardu pojechał do Wietnamu, jednak nie walczył, tylko pięć miesięcy był reporterem wojskowej gazety. Po powrocie do Tennessee pracował kilka lat jako dziennikarz śledczy miejscowej gazety, doprowadził do skazania za korupcję kilku dygnitarzy lokalnych.

W 1976 r. wygrał wybory do Kongresu, potem został jednym z najmłodszych senatorów. Wsławił się tym, że już w 1988 r. próbował przepchnąć rezolucję potępiającą Saddama Husajna i zrywającą wszelką pomoc USA dla tego brutalnego dyktatora. Prezydenci Ronald Reagan i George Bush senior powstrzymali te zamiary - Saddam był wówczas jako wróg Iranu sojusznikiem USA.

Gore od lat 70. był zafascynowany nowymi technologiami i komputerami. Podobno prywatnie mówił, że "wynalazł internet". Byłoby to oczywistym kłamstwem i nie ma dowodów na to, że Gore rzeczywiście tak powiedział. Publicznie głosił natomiast: "Jako senator przejąłem inicjatywę, by stworzyć internet". To też jest przesadą, ale zasługi Gore'a w jego upowszechnieniu są niepodważalne.

Przyznali to prawdziwi twórcy internetu Vint Cerf i Bob Kahn. Ich zdaniem inicjatywy ustawodawcze Gore'a w Senacie USA na początku lat 90. pomogły zmienić internet z elitarnego narzędzia dostępnego dla nielicznych w globalne narzędzie komunikacji.

Po kompletnie nieudanej próbie startu do prezydentury w roku 1988 Gore został w 1992 r. wybrany na wiceprezydenta u boku Billa Clintona.

Od razu znienawidził - zresztą z wzajemnością - Hillary Clinton, dziś najpoważniejszego kandydata do wygrania przyszłorocznych wyborów prezydenckich. - Od początku prezydentury Clintona było de facto dwóch wiceprezydentów, Hillary i Al - mówił niedawno dziennikarzowi "New York Magazine" jeden z asystentów Gore'a. - Walczyli o wszystko: o ludzi, o projekty, o pieniądze. Oni są w gruncie rzeczy bardzo podobni - dumni, intelektualni, moralizujący, widzą świat w kategoriach czarno-białych. Wynikały z tego ciągłe kłótnie.

Skradzione zwycięstwo

Gdy Clinton kończył swą drugą kadencję, wydawało się, że Gore musi zostać jego następcą - człowiek o jego biografii, startujący z pozycji wiceprezydenta po ośmiu latach pokoju i prosperity gospodarczej. W dodatku jego przeciwnik George W. Bush był politykiem mało doświadczonym, popełniał gafy.

W wyborach w listopadzie 2000 r. Gore zdobył pół miliona głosów więcej niż Bush, ale z powodu skomplikowanego systemu wyborczego w USA wszystko decydowało się na Florydzie, gdzie Bush minimalnie, o kilkaset głosów, Gore'a wyprzedził.

Gore zażądał powtórnego liczenia głosów, gdy częściowo je przeprowadzono, a gdy okazało się, że przegrywa tylko o 300 osób - jeszcze jednego. Bitwa prawna przed sądami trwała ponad miesiąc. W końcu zakończył je Sąd Najwyższy USA, zakazując dalszego przeliczania kartek wyborczych. Bush wygrał.

Gore nigdy tego publicznie nie powiedział, ale jego ówczesny prawnik David Boies podkreśla otwarcie: - Gore uważa, że ukradziono mu zwycięstwo. I ma rację.

Przegrane wybory jeszcze bardziej pogorszyły stosunki Gore'a z Clintonami. Były wiceprezydent jest przekonany, że gdyby nie skandal z uprawianiem przez Clintona seksu w Gabinecie Owalnym z Monicą Lewinsky, on sam łatwo by z Bushem wygrał.

Clintonowie z kolei uważali, że Gore miał wszystkie atuty w ręku, ale prowadził fatalną kampanię. To zdanie podziela większość znawców amerykańskiej polityki. "Gore jest świetny, gdy jest sobą, gdy pokazuje swą pasję tak jak w walce z globalnym ociepleniem. W 2000 r. nie był sobą, był nijaki, chaotyczny, wciąż słuchał zmieniających się doradców..." - pisał John Hellemann z "New York Magazine". Pośrednio przyznał to sam Gore, mówiąc, że podczas tej kampanii czuł się często jak bohater filmu "Być jak John Malkovich".

Gore przegraną przeżył strasznie. Z Billem Clintonem nie rozmawiał przez rok, z Hilary - podobno do dzisiaj. Prezydentura była jego marzeniem przez całe życie. I nie tylko jego. Jego ojciec, były senator, miał do swej śmierci na ścianie zbiór zdjęć syna i jedną pustą, piękną ramę. - Tu powieszę zdjęcie Ala jako prezydenta - powtarzał.

Gore zażartował kiedyś: - Jestem byłym następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Ale jego bliscy współpracownicy twierdzą, że ten dowcip wcale go nie śmieszy. Po 2000 r. usunął się całkowicie ze świata polityki. Rozpoczął kampanię walki z globalnym ociepleniem, nakręcił o tym film "Niewygodna prawda", za który dostał w tym roku Oscara. Zasiada w radzie nadzorczej Apple'a, doradza za grube miliony dolarów Google'owi.

Znów powalczy o Biały Dom?

Rok temu, gdy swój start w wyborach prezydenckich ogłosiła Hillary Clinton, dużo mówiło się, że wystartuje i Gore. Miałby szanse, zwłaszcza na nominację Demokratów. Jej nie lubi 35-40 proc. Amerykanów, jego dużo mniej. Ona nie wzbudza wielkich emocji młodych, lewicowych wyborców, on - tak dzięki internetowi i "Niewygodnej prawdzie".

W ostatnich miesiącach Hilary za sprawą świetnej kampanii utwierdziła swą pozycję faworytki do nominacji Partii Demokratycznej i do wygranej w wyborach za rok w ogóle. Waszyngtońskie plotki o starcie Gore'a ucichły.

I nagle trzy dni temu w "Washington Post" ukazała się całostronicowa reklama zwolenników Gore'a z hasłem: "Przekonajmy Ala, by kandydował!".

Czy ludzie bliscy Gore'owi spodziewali się, że w piątek dostanie on Nobla... A może już o tym wiedzieli?

Prawybory, które wyłonią kandydata amerykańskiej lewicy na prezydenta, zaczynają się za dwa i pół miesiąca. Al Gore ma kilka dni, by zdecydować, czy chce rozpocząć drugą najważniejszą bitwę swego życia.

Brak komentarzy: