środa, 7 listopada 2007

Złotówka rośnie - tracimy miliardy z funduszy UE

Konrad Niklewicz, pat
2007-11-07, ostatnia aktualizacja 2007-11-06 20:33

Opóźnianie przyjęcia wspólnej waluty może fatalnie odbić się na wykorzystaniu unijnej pomocy. Bo przez rosnący kurs złotego wymiana unijnych euro będzie nam przynosiła coraz mniej złotówek

Zobacz powiekszenie
Fot. BERND KAMMERER AP
Siedziba Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie
We wtorek w pożegnalnym przemówieniu w Sejmie premier Jarosław Kaczyński przestrzegał przed konsekwencjami "pospiesznego wprowadzania euro", czyli "obniżeniem stopy życiowej, społecznymi", a nawet "spadkiem dochodu narodowego". Już następnego dnia w jego własnym gabinecie pojawił nieco inny pogląd.

- Z punktu widzenia polityki spójności im szybciej wejdziemy do euro, tym lepiej. Bo dalsze umacnianie złotówki będzie oznaczało, że będziemy mieli mniej unijnych funduszy. A wtedy więcej będzie musiał dopłacać do inwestycji albo rząd, albo samorządy - ostrzegł Jerzy Kwieciński, wiceminister rozwoju regionalnego.

Chodzi o kolosalne pieniądze. Całość pomocy unijnej dla Polski na lata 2007-13 to ok. 70 mld euro. Te pieniądze będą stopniowo wypłacane w miarę budowy dróg, oczyszczalni ścieków, wypłacania dotacji dla przedsiębiorców itp. I będą wypłacane zawsze w euro.

Co się będzie działo, jeśli złoty nadal będzie się umacniał? Najlepiej widać to na przykładzie budowy drogi. Załóżmy, że taka budowa trwa dwa lata i kosztuje 363 mln zł - czyli po obecnym kursie równo 100 mln euro. Droga jest gotowa w terminie i w 2009 r. wykonawca przedstawia faktury za wykonaną usługę. Nie ma żadnych zastrzeżeń, więc polskie władze występują do Komisji Europejskiej o uruchomienie refundacji, a Komisja wypłaca nam 100 mln euro.

Tyle tylko, że w tym czasie złoty umocnił się do - powiedzmy - 3,43 zł za euro (zdaniem ekonomistów to zupełnie prawdopodobne). Po zamianie euro na złotówki brakuje więc 20 mln zł dla wykonawcy, który wydał przecież 363 mln zł. I te brakujące miliony trzeba znaleźć w polskim budżecie: centralnym albo samorządowym.

To tylko jednostkowy przykład, a przecież po dzisiejszym kursie w budżecie UE na lata 2007-13 czeka na nas prawie 250 mld zł. Gdyby złoty umocnił się do euro o 20 groszy, te same 67,28 mld euro da nam już "tylko" 230 mld zł. - Ryzyko kursowe będzie brało na siebie państwo. A nie znamy przykładu unijnego państwa idącego w stronę euro, w którym waluta by słabła - dodaje Kwieciński.

Rację przyznaje mu europoseł PO Janusz Lewandowski. - Do aprecjacji złotówki dojdzie chyba na pewno. Już w tej chwili widzimy, że realnie mamy mniej dostępnych pieniędzy - mówi "Gazecie". Gdyby brać pod uwagę wykorzystanie eurofunduszy, najlepiej byłoby iść do euro jak najszybciej. - Ale to nie powinien być rozstrzygający argument w debacie o wprowadzeniu wspólnej waluty - zastrzega Lewandowski.

Kwieciński uważa, że szybkie wejście do tzw. węża walutowego ERM II (obowiązkowego przez dwa lata) postawiłoby pierwszą tamę umacnianiu się złotego. Wtedy bowiem Polska - w porozumieniu z Brukselą i państwami strefy euro - ustanowiłaby kurs odniesienia złotówki do euro i przez dwa lata nie pozwalałaby, żeby kurs naszej waluty odchylił się od tego poziomu o więcej niż 15 proc. w górę lub w dół.

Analitycy rynkowi nie uważają jednak, by ta granica tak czy siak została przekroczona. 15-proc. umocnienie w stosunku do dzisiejszego kursu dałoby 3,10 zł za euro. - Kurs euro ma szansę spaść do 3,50 zł w dwa-trzy lata. Jeśli jednak okaże się, że deficyt na naszym rachunku bieżącym niebezpiecznie narasta, to oczekiwałbym raczej stabilizacji kursu - mówi Wiesław Szczuka, główny ekonomista BRE Banku. - Tym bardziej że rynki światowe ogarnia niepewność - dodaje Maciej Reluga, główny ekonomista Banku Zachodniego WBK.

Inwestorom z pewnością spodobałoby się, gdybyśmy szybko przystąpili do mechanizmu ERM II. Górna granica wahań zapobiegłaby wtedy drastycznemu umacnianiu się złotego, ale zdaniem Macieja Relugi dojście kursu do tej granicy jest mało prawdopodobne. Według niego bardziej prawdopodobne jest natomiast to, że szybsze wejście do strefy euro mogłoby jeszcze bardziej przyspieszyć tempo umacniania się złotego. - A wtedy środki unijne rzeczywiście stopniałyby bardziej - mówi Reluga.

Przyszły premier Donald Tusk powtarza, że chce, abyśmy znaleźli się w Eurolandzie jak najszybciej. Ma to ponoć gwarantować osoba Jacka Rostowskiego, typowanego na przyszłego ministra finansów (kilka lat temu w tekście dla "Gazety" proponował nawet jednostronne przyjęcie euro przez Polskę). Jednak wymieniane daty (2012 lub 2013 rok) wcale nie oznaczają rzeczywistego przyspieszenia.





Dobre oceny dla Hibner

Umacniający się złoty to niejedyny problem, z jakim będzie musiał poradzić sobie nowy szef resortu rozwoju regionalnego. Kłopoty są też z wykorzystywaniem funduszy spójnościowych przez samorządy, a jeszcze większy problem Polska ma z przepisami ekologicznymi: wciąż jesteśmy w sporze z Komisją Europejską w sprawie wyznaczenia obszarów chronionych przepisami Natura 2000, gdzie utrudnione są inwestycje infrastrukturalne (m.in. budowa dróg).

Kto będzie rozwiązywał te problemy? Coraz częściej jako kandydat na ministra rozwoju regionalnego w rządzie PO-PSL wymieniana jest Elżbieta Hibner, wicemarszałek województwa łódzkiego, która już teraz zbiera doskonałe opinie. - Kompetentna, profesjonalna, ma doświadczenie rządowe [w rządzie Jerzego Buzka była wiceministrem zdrowia i wiceminister finansów] - chwali ją odchodzący wiceminister rozwoju regionalnego Jerzy Kwieciński. Podobnego zdania jest Jan Obrycht, europoseł PO: - Znamy się od lat. To osoba bardzo stanowcza, umie formułować własne poglądy. Będzie dobrym strażnikiem unijnych pieniędzy - mówi Olbrycht.

Brak komentarzy: