sobota, 1 grudnia 2007

Real-Santander (3:1) Ebi bez gola na Bernabeu

Dariusz Wołowski, Madryt
10 minut wystarczyło Realowi Madryt, by rozprawić się z Racingiem Santander. Ebi Smolarek grał od początku, mógł zdobyć gola, ale strzelił w słupek bramki Casillasa. Gospodarze wygrali 3:1
Relacja Z Czuba

Zobacz strzał Smolarka w słupek na blogu Po Mundialu

Nie było polskiego dnia na Santiago Bernabeu. Ale nie tylko z winy Ebiego Smolarka i Jerzego Dudka. Ten drugi tradycyjnie był rezerwowym Ikera Casillasa, który rozegrał w Realu mecz numer 400. Smolarek grał od początku, tym razem na ławce wylądował Tchite.

Na tym jednak dobre wiadomości dla polskich kibiców się skończyły, choć Ebi był jednym z lepszych graczy swojej drużyny. Nie tracił piłek, wygrywał pojedynki, podawał celnie. Uderzenie Polaka w 33. minucie to był jedyny moment w pierwszej połowie, gdy Casillas był bezradny. Ebi zastawił piłkę atakowany przez obrońcę, uderzył, ta odbiła się od słupka i potoczyła wzdłuż bramki, ale nikogo nie było na dobitkę. Dziwne, bo w tym momencie goście przegrywali 0:2 i do stracenia mieli co najwyżej kolejne bramki. To nie miałoby jednak większego znaczenia, bo proste błędy rozstrzygnęły mecz w 10 minut. Racing, który przed tygodniem pokonał Valencię, tym razem sam pozbawił się szans walki o punkty.

Kiedy wchodziłem na Santiago Bernabeu, pod legendarny stadion zajechał właśnie autokar z piłkarzami Racingu. Smolarek ciekawie wyglądał przez okno, nic dziwnego, to jego pierwsza wizyta na tym obiekcie. Był jednak zdumiony, gdy w piątek pytałem go, czy to jeden z najważniejszych meczów w jego karierze. Powiedział, że nie czuje specjalnej presji. Jego partnerzy chyba czuli.

Do soboty Racing to była drużyna, która straciła najmniej bramek w lidze hiszpańskiej. Nawet ten prosty fakt mówi wiele o atutach drużyny z Santander: solidnej obronie i dobrej w grze z kontry. Kiedy pytano trenera Marcelino o powody dobrej postawy jego zespołu, wymienił jedno nazwisko - Garay - młodego argentyńskiego stopera, którego już polecał wielkim klubom. Ale chyba jeszcze za wcześnie, bo Garay popełniał błędy. Jego partnerzy z obrony też.

Goście zaczęli mecz jakby to był sparing, w którym trzeba błysnąć ambicją i odwagą. Przez pięć minut oblegali bramkę Casillasa. Pierwsza akcja Realu zakończyła się golem. Van Nistelrooy podał do Raula, ten strzelił jak na sparingu. Jeszcze bardziej kuriozalna była druga bramka. Sneijder przegrał pojedynek z bramkarzem Tono, ale zdołał jeszcze kopnąć piłkę wzdłuż bramki, a wracający obrońca Racingu wpakował ją do siatki, choć za nim nie było nikogo z gospodarzy.

Przy 0:2 na Santiago Bernabeu trzeba było podjąć walkę z wiatrakami. Ambitni gracze Racingu ją podjęli. Biegli do przodu, próbowali odwrócić to co nieodwracalne, przez co Real miał dużo miejsca do gry, a szczególnie Robinho dla swoich niezbyt użytecznych sztuczek. W 69. minucie padł trzeci gol, Raul zdobył go z wolnego. Chwilę później trener Marcelino zdjął Smolarka, wprowadził Tchite, a więc nawet przy 0:3 nie zaryzykował gry trzema napastnikami. Gracz z Konga natychmiast miał jednak asystę przy golu Munitisa.

Po twarzach ludzi siedzących wokół mnie widać było, że właściwie na Santiago Bernabeu stało się to, co stać się miało. Real wygrał lekko, łatwo i przyjemnie, ale trudno powiedzieć, czy jest na świecie drużyna, która w Madrycie podarowałaby "Królewskim" dwa gole w 10 minut, by potem odwrócić jeszcze losy meczu. Racing taką nie jest na pewno.

Brak komentarzy: