Najkrwawsze od lat walki i nadciągająca susza grożą, że w Somalii dojdzie do katastrofy humanitarnej podobnej do tej z początku lat 90., gdy od kul, chorób i z głodu zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi
ZOBACZ TAKŻE
- Amerykanie polują na al Kaidę w Somalii (03-03-08, 00:00)
- ONZ nie ma pieniędzy na żywność dla głodujących (27-02-08, 00:00)
W efekcie krwawych walk, jakie wybuchły w somalijskiej stolicy w ostatni weekend, prawie pół tysiąca osób zostało rannych. Ilu ludzi zginęło, nie wiadomo i nigdy zapewne wiadomym nie będzie. Tylko w szpitalach umarło od ran ponad sto osób - twierdzą lekarze. Codziennie z ruin Mogadiszu wygrzebywane są nowe trupy, a liczba ofiar wzrasta.
Odpowiedzialność zbiorowa
Do najnowszej masakry w Mogadiszu doszło w sobotę, gdy okupujące kraj wojska etiopskie wkroczyły o świcie do dzielnic Jakszid i Huriwa. Urządziły tam obławę na muzułmańskich partyzantów - somalijskich talibów okrzykniętych przez Amerykanów terrorystami i poplecznikami al Kaidy.
W 2006 r. talibowie pobili grabiących Somalię watażków i ustanowili swoje rządy w Mogadiszu. Ich panowanie było jedynym w ostatnich latach czasem, gdy w kraju panował spokój i porządek, choć był on bardzo surowy i brutalnie wymuszany.
Amerykanie podejrzewali jednak somalijskich talibów, że ukrywają u siebie banitów z al Kaidy. Namówili więc sprzymierzoną ze sobą chrześcijańską Etiopię, by w grudniu 2006 r. najechała na Somalię.
Etiopskie wojska szybko podbiły kraj, ale okupacja przerodziła się w krwawą partyzancką wojnę. Etiopczycy, postrzegani przez Somalijczyków jako odwieczni wrogowie, mają przeciwko sobie zarówno zwolenników talibów, jak i tych, którzy się z nimi nie zgadzają.
W sobotę Etiopczycy zostali ostrzelani przez ukrywających się w Mogadiszu partyzantów, a sympatyzujący z nimi cywile wlekli ulicami trupy zabitych żołnierzy przytroczone do samochodów.
Etiopskie wojsko, jak zawsze, zastosowało zasadę zbiorowej odpowiedzialności i dokonało krwawego pogromu cywili. Świadkowie, którym udało się uciec, opowiadali, że żołnierze wyciągali z domów mężczyzn i rozstrzeliwali ich na ulicach, a próbując dopaść partyzantów, strzelali do nich z czołgów w środku miasta.
- Pocisk z czołgu trafił w dom mojego sąsiada - mówiła Nasteho Moalim. - Zginęli sąsiad i jego syn. Wielu ludzi zabito w mojej okolicy. Nie było gdzie się chować.
Miejscowe rozgłośnie radiowe twierdzą, że Etiopczycy rozstrzelali też mułłów i wiernych w meczecie al Hidaja, gdzie schroniło się co najmniej kilkadziesiąt osób.
- Najpierw strzelali do nas z czołgu, a potem podeszli pod drzwi i załomotali kolbami. Kazali otwierać - opowiadał radiu Garowe jeden z wiernych Omar. - Nasz stary imam Szejk Said Jahja podszedł, by im otworzyć. Jego pierwszego zabili.
Inny z wiernych Abdillahi Mamhud stwierdził, że w meczecie zginęło kilkanaście osób: - Etiopczycy krzyczeli, że pomagamy rebeliantom i że teraz za to zapłacimy.
Wczoraj z ruin wokół meczetu wydobyto ciała czterech mułłów.
Przedstawiciele somalijskich partyzantów twierdzą, że w sobotę i niedzielę Etiopczycy zastrzelili w Mogadiszu około 200 cywilów, a ponad 150 aresztowali.
We wtorek walki przycichły, więc korzystając z okazji, tysiące mieszkańców Mogadiszu rzuciło się do ucieczki pieszo, samochodami i na zaprzężonych w osły wozach.
Nikt nie spieszy z pomocą
Według szacunków ONZ i organizacji humanitarnych brutalność etiopskich wojsk sprawiła, że w zeszłym roku z Mogadiszu uciekła połowa ludności - pół miliona osób.
Zamożniejsi próbują wyjeżdżać z kraju, choć nie jest to łatwe. Kenia zamknęła granicę z Somalią, Etiopia wszystkich Somalijczyków traktuje zaś jak terrorystów. Pozostaje niebezpieczna przeprawa pirackimi statkami przez Zatokę Adeńską do Jemenu.
Ci, których na to nie stać, koczują w rozrastających się z każdym miesiącem wokół zrujnowanego i wymarłego Mogadiszu obozach uchodźców. ONZ szacuje, że w obozach przebywa 1,5-2 mln osób.
Wkrótce może ich być dużo więcej, bo wraz z wojną nadciąga nad Somalię klęska suszy. Pora deszczowa, która zaczęła się w kwietniu i ma potrwać do czerwca, jest w tym roku wyjątkowo uboga w opady.
W regionie Galguduud w centralnej Somalii, gdzie sytuacja jest najpoważniejsza, padają z pragnienia nawet wielbłądy, co zwiastuje klęskę suszy najgorszą od tej z początku lat 90.
Tamta susza również nałożyła się na wojnę domową, w której wyniku obalony został ostatni somalijski rząd. Państwo popadło w anarchię i zostało rozdrapane na udzielne księstwa zarządzane przez rozmaitych watażków i ich prywatne armie.
Somalii nie ocaliła wówczas interwencja wojskowa USA i ONZ. Siły pokojowe wdały się w wojnę z watażkami, a nie mogąc ich pokonać, wyjechały z Somalii, straciwszy kilkudziesięciu zabitych żołnierzy.
Tym razem nikt nie zamierza spieszyć Somalii z pomocą. ONZ, choć przyznaje, że kryzys jest katastrofą humanitarną większą niż darfurski i że tylko w zeszłym roku w samym Mogadiszu zginęło od kul 6,5 tys osób - tyle samo co w całym Afganistanie - nie zgadza się wysłać nowych wojsk. Twierdzi, że jest tam zbyt niebezpiecznie.
Unia Afrykańska, która jeszcze dwa lata temu zobowiązała się zluzować Etiopczyków, też nie jest w stanie zebrać wojsk. Uganda, namówiona przez Waszyngton do posłania do Mogadiszu 1,5 tys. żołnierzy, czeka tylko na pretekst, by ich stamtąd zabrać. Podobnie Burundi, które wysłało 600-osobowy kontyngent.
Talibowie odzyskują siłę
Widząc samotność i kłopoty Etiopczyków, talibowie nasilili w tym roku ataki, które utrudniają niesienie pomocy ofiarom wojny i suszy.
Talibowie z organizacji al Szabaab (Młodzi) wpisanej na amerykańską listę terrorystów zajmują miasta w całej Somalii. Zwykle zdobywają je bez walki - policja ucieka już na widok terenowych samochodów z partyzantami w białych turbanach. Ci zaś otwierają więzienia, grabią magazyny broni, rozkazują ludziom żyć zgodnie z prawami Koranu i wyjeżdżają, zapowiadając, że wkrótce powrócą.
W marcu i kwietniu talibowie najechali tak co najmniej 20 miast w całym kraju. Zapowiadają też, że nie zgodzą się na żadne rozmowy o pokoju, zanim ostatni etiopski żołnierz nie wyjedzie z Somalii.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz