środa, 4 czerwca 2008

Moździerz strzelał byle gdzie

Marcin Górka
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-03 20:40

W czasie prokuratorskiego eksperymentu w Afganistanie strzał z moździerza omal nie trafił polskich saperów - dowiedziała się "Gazeta".

Zobacz powiekszenie
Fot. VW ASSOCIATED PRESS
Polscy saperzy w Afganistanie
Wynik eksperymentu może być decydujący dla sądu, który będzie orzekał w sprawie siedmiu komandosów podejrzanych o zbrodnię wojenną w afgańskiej wiosce Nangar Khel. W sierpniu 2007 r. od ognia polskiego moździerza zginęło tam ośmiu afgańskich cywilów.

Eksperyment w Afganistanie przeprowadzono w kwietniu na polecenie prokuratury, która wciąż prowadzi śledztwo. Ustalenia ekspertów prokuratury są tajne, ale pod koniec tego tygodnia ma je dostać Prokuratura Wojskowa w Poznaniu. Tylko szef MON Bogdan Klich powiedział w maju lakonicznie, że "ekspertyzy biegłych potwierdziły duży rozrzut moździerza, którym ostrzeliwano wioskę Nangar Khel".

Co to może oznaczać? Żołnierz, jeden z uczestników kwietniowego eksperymentu, opowiada nam anonimowo, jak on przebiegał: - Chodziło o stworzenie identycznych warunków. Ta sama okolica, wysokość. Moździerz tak jak wtedy obsługa wycelowała na odległość dwóch tysięcy metrów. Mniej więcej w połowie trajektorii lotu pocisku rozstawili się saperzy, którzy mieli zabezpieczać akcję. Nie stali dokładnie na linii strzału, tylko kilkaset metrów z boku - dla bezpieczeństwa. Pierwszy pocisk zamiast w cel uderzył 900 metrów przed nim i do tego zniosło go na bok tak, że wybuchł niecałe sto metrów przed saperami. Kolejne strzały też były "niepewne", bywało, że pocisk wybuchał 300 metrów od zamierzonego miejsca.

- Nie wiedziałem, że to aż tak źle wyglądało - mówi dowódca wojsk lądowych gen. Waldemar Skrzypczak. - Dwukrotnie w kraju przeprowadzaliśmy testy tego typu moździerza i wszystko było w porządku. Zazwyczaj przy tego typu broni przyjmuje się, że celność może wahać się w granicach kilkunastu metrów.

Pytani przez nas specjaliści twierdzą, że na tak duży rozrzut moździerza wpływ miały warunki klimatyczne. - Przyczyn mogło być kilka - mówi Karol Wilk, ekspert ds. programów wojskowych. - Pierwsza to złe wycelowanie moździerza. Druga, też raczej mało prawdopodobna, to wadliwa rura broni. Trzecia to niewłaściwe obchodzenie się z amunicją. W tamtych warunkach: wysokości, ciśnieniu, temperaturze, a także w zależności od sposobu przewożenia granaty mogły ulec uszkodzeniu. Ale trzeba pamiętać, że zazwyczaj na takie tragedie składa się kilka przyczyn naraz.

Jego zdaniem w Polsce nie jest możliwe przetestowanie broni w warunkach takich jak w Afganistanie. - Trzeba by moździerz postawić na Rysach, by osiągnąć podobne warunki - dodaje Karol Wilk.

- Jeśli okaże się, że w ekspertyzie są informacje, które przydadzą się do ulepszenia broni, na pewno trzeba się będzie nad tym zastanowić - mówi mjr Dariusz Kacperczyk z Dowództwa Operacyjnego polskiej armii.

Żołnierze, którzy wracają z Afganistanu, mówią, że mieszkańcy Nangar Khel już nie wspominają o sierpniowej tragedii. - Byłem w Nangar Khel, rozmawialiśmy z tymi ludźmi. Dostali zadośćuczynienie, dla nich sprawa jest załatwiona - twierdzi podoficer, który wrócił właśnie z drugiej zmiany w Afganistanie i stacjonował w tej samej bazie co oskarżeni komandosi.

Siedmiu podejrzanym komandosom z bielskiego 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego grozi dożywocie albo 25 lat więzienia. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że prokuratura wojskowa chce zamknąć śledztwo 24 czerwca.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: