sobota, 16 lutego 2008

Janusz Korwin-Mikke Zwariowany facet

2008-02-14



Nigdy nie będę pisał o polityce, ale akurat o Korwinie mogę. Ten zwariowany facet w muszce przecież żadnym politykiem nie jest - był w Sejmie raz, piętnaście lat temu, i to w czasach, gdy posłowali mężowie stanu w rodzaju Ibisza i Rewińskiego. Korwin przynależy do tego samego świata co Kuba Wojewódzki czy Doda. Jest częścią popkultury - podobnie jak cała jego partia, którą wszyscy internauci kochają przedziwną miłością niepozwalającą na przekroczenie progu wyborczego. Nawet jego ultrapopularny blog nie jest blogiem politycznym, ale platformą, gdzie Korwin-Mikke porusza tematy najróżniejsze.

Sam jego styl bycia przywodzi na myśl telewizyjne gwiazdy - Michał Wiśniewski nosi skóry, ma czerwień na łbie, złoto i cekiny, Wojewódzki udaje nastolatka, Korwin zaś gra człowieka z czasów minionych, chodzi w nieco przestarzałym, lecz na swój sposób pięknym stroju, a jego pomysłowość odbija się nawet na pisowni - w swoich książkach świadomie posługuje się polszczyzną sprzed reformy językowej z lat pięćdziesiątych (pisze na przykład "Jakób" zamiast "Jakub" itp). Zamiast śpiewać czy prowadzić program zajmuje się zawodowo wypowiadaniem kontrowersyjnych uwag, czasem kompletnie bzdurnych, będąc zresztą świetnym specjalistą od znajdowania paranoicznych

uzasadnień. Nieustannie podtrzymuje zainteresowanie sobą, pcha się wszędzie, i żeby go uniknąć, trzeba by pofrunąć na Księżyc - choć i tam zapewne tkwi już flaga UPR-u. Taka metoda. Nie kwestionuję jego autentyczności, kreować siebie też można szczerze. Być może także Michał Wiśniewski po prostu lubi wyglądać jak pajac.

Chcę pisać o Korwinie, bo ten facet był dla mnie ważny, gdy byłem dzieciakiem - zmuszał do myślenia, idąc pod prąd. Znam masę ludzi, z których uczynił przynajmniej weekendowych liberałów. Odprężamy się przy piosenkach, które lubimy; oglądając Władcę pierścieni, znajdujemy relaks. Korwin proponuje inny rodzaj wyluzowania, fantastyczny świat, w którym wszystko jest proste - niewidzialna ręka rynku pcha nas ku bogactwu lub w nędzę, ale to zależy wyłącznie od naszych zdolności, nieprawdopodobną wolność świata, gdzie nie trzeba się ubezpieczać, posyłać dziecka do szkoły i zapinać pasów w samochodzie, a masoni szepczą papieżowi do ucha, że kapłaństwo kobiet jest, cholera, superspoko. Oglądam film Jacksona i wierzę w jego Śródziemie, czytam Korwina i łykam bez zastrzeżeń, ale seans się kończy. Trzeba przewrócić stronę.

Korwin jest twarzą polskiego liberalizmu i przez lata był jego zagorzałym obrońcą, zawodowym polemistą, prawdziwym rycerzem wolnego rynku. Pal sześć,
że sam niczego nie wymyślił, powiela przecież tezy Adama Smitha i Mirosława Dzielskiego tak jak wokalista wyśpiewujący nuty, które wymyślili producenci. Trudno się do tego przyczepić, polemiści, interpretatorzy, popularyzatorzy myśli cudzej są przecież potrzebni. Sam liberalizm jest naprawdę pociągający, to idea zbudowana na prostej prawdzie, że każdy powinien decydować o sobie. I jeśli wysłuchamy argumentów Korwina, znajdziemy w nich jakiś sens.

Korwin nie znalazł jednak ani języka, ani pomysłu na siebie, by te wolnościowe myśli przybliżyć. Przeciwnie, czyni wszystko, by objawić się jako gość z innej planety, poczynając od wyglądu, a na dykcji kończąc. W tym sensie jego prawdy stają się prawdami wariata - a obłąkany przecież zawsze ma rację, tylko tak jakoś dziwnie poukładaną. Do tego sensowna nawet teza czy diagnoza ginie w morzu wypowiadanych przez Korwina nonsensów lub rzeczy nie na czasie - być może rzeczywiście szkoły nie powinny być koedukacyjne, ale kto dzisiaj myśli w ten sposób? Kto wierzy w masońskie spiski, nawet jeśli takowe, podobnie jak sami masoni, istnieją? Zamiast w celu przekonania Polaka do tezy najważniejszej - liberalizmu - zbliżyć się do jego sposobu myślenia, Korwin proponuje odrealnienie za odrealnieniem. Tak, mogliśmy wstąpić do NAFTA. Ale od początku było jasne, że tak się nie stanie. Obrazu klęski dopełnia kompletny brak intuicji faceta, gdy bierze się za prorokowanie - jeśli Korwin-Mikke powie, że akurat wygra Platforma Obywatelska, pewne jest, że Tusk z kolegami zbierze łomot na wyborach, i tak dalej. Właściwie sondaże są niepotrzebne, wystarczy zapytać faceta z muszką.

Rzecznikiem liberalizmu powinien być ktoś w typie Rafała Ziemkiewicza, a nie facet, który nade wszystko kocha wygłupy, a jego życie wypełniają teorie spiskowe.
Jedną taką błazenadę mam dla niego na teraz - oto socjaliści różnej maści, przyjaciele wysokich podatków i obowiązkowego zapinania pasów, zawiązali spisek, by nigdy do liberalizmu nie dopuścić. Opłacili więc Korwina-Mikke, wybrali go na rzecznika wrogiej sobie idei, by broniąc liberalizmu, kompromitował go nieustannie jako majaczący, ekscentryczny, ale bystry szaleniec. W ten sposób zapewnili sobie bezpieczeństwo.

Jestem szczerym liberałem, a gdybym do tego był Korwinem - albo bym się uwspółcześnił, albo zamilkł, koncentrując się na pracy pisarskiej, uważając przy tym na to, co tak naprawdę piszę. A w świat wypuściłbym uczniów, których przecież posiada, młode wilki, do tego śliczne jak Kwaśniewski w latach dziewięćdziesiątych, słowem kogoś, kto potrafi porozumiewać się językiem współczesności.

Współczuję Januszowi Korwin-Mikkemu, gdyż świat, o który walczył i zabiegał, już nie istnieje - zmierzamy w stronę państwa opiekuńczego i tego nie da się odkręcić. W Polsce liberalizmu nigdy nie będzie, sam termin jest dziś obelgą, a ten starszy pan prędzej czy później pojmie, jak bardzo się temu przysłużył, kierując się ku skrajnościom i zwyczajnie błaznując. Przykry to wniosek, jeśli się do niego dojdzie w jesieni życia. Korwin, robiąc z siebie show, zaprzepaścił wszystko, co miało dlań wartość - wygłaszał swoje tezy, jednocześnie czyniąc wszystko, by nie doczekały się spełnienia.

Może rzeczywiście jest agentem?
Łukasz Orbitowski

Brak komentarzy: