Zanim wybierzesz się na narty, pomyśl o ubezpieczeniu. Jego koszty są niewielkie, a polisa oszczędzi wielu nerwów i kłopotów
Takiego scenariusza mój kolega nie przewidział w najgorszych snach. Zamiast wspaniałej opalenizny i świetnej kondycji Marek wrócił z wypadu w góry z połamanymi nartami i nogą w gipsie. Do tego jego portfel schudł o kilka tysięcy, które wydał na wizytę u lekarza, taksówki i wcześniejszy powrót do kraju.
Zmarnowanego urlopu nikt już mu nie zwróci, tak jak cudownie nie ozdrowieje złamana noga. Ślepy traf tak chciał, padło na niego. Zostało tylko pytanie: po co było wydawać tyle pieniędzy? Przecież wystarczyło się ubezpieczyć, a za wszystko zapłaciłoby towarzystwo ubezpieczeniowe.
Marek już zmądrzał, ty też się nie łudź, że jakoś to będzie. W budżecie całego wyjazdu - czyli transportu, noclegów, wyżywienia i wyciągów - koszt ubezpieczenia i tak stanowi niewielką kwotę. A warto dopłacić te kilkanaście złotych, żeby móc później spać spokojnie.
Tej zimy jak co roku niektórzy ubezpieczyciele przygotowali specjalne pakiety dla narciarzy. Razem wychodzi taniej, ale przecież nie zawsze musimy ubezpieczać się od wszystkiego. Jeżeli wybieramy się na narty w Beskidy, nie musimy kupować polisy chroniącej przed pokrywaniem kosztów leczenia, transportu czy akcji ratowniczej, ponieważ i tak nie musielibyśmy za to płacić. Z kolei gdy jeździmy na mocno używanych nartach, ubezpieczenie sprzętu nie będzie miało dla nas znaczenia. Od czego w takim razie powinniśmy się ubezpieczyć?
KL, czyli koszty leczenia
Leczenie za granicą kosztuje. Za jeden dzień na oddziale intensywnej terapii w niemieckim szpitalu możemy zapłacić nawet 2 tys. euro. Chyba lepiej, żeby zrobiła to za nas firma ubezpieczeniowa. A że ubezpieczenie kosztów leczenia zawierają tylko niektóre pakiety narciarskie, kupując polisę, powinniśmy na początku pytać agenta właśnie o KL.
Zdarza się bowiem, że biuro podróży zapewnia jedynie ubezpieczenie na wypadek nieszczęśliwych wypadków (NNW). Oznacza to tyle, że w razie wypadku dostaniemy odszkodowanie (zazwyczaj niewysokie) za procent trwałego uszczerbku na zdrowiu, ale za leczenie będziemy musieli zapłacić sami.
Ubezpieczenie kosztów leczenia obejmuje wszystkie niezbędne wydatki związane z doprowadzeniem nas do takiego stanu, żebyśmy mogli wrócić do kraju i po drodze nie ponieść uszczerbku na zdrowiu. Na pewno zostaniemy zbadani, zdiagnozowani, ale na zabieg czy operację możemy liczyć tylko wtedy, kiedy natychmiastowa interwencja chirurga będzie naprawdę konieczna. Jeśli nie - włożą nas w gips i każą zoperować się w Polsce. Przecież od urazu ręki czy nogi się nie umiera.
Szpital czy klinika wystawią nam za leczenie rachunek. Sami mogą skontaktować się z naszym ubezpieczycielem, ale mogą też pozostawić to nam. Nie zdziwmy się więc, jak po włożeniu nam nogi w gips doktor powie, żebyśmy zostawili mu paszport jako depozyt i poszli na pocztę zadzwonić do firmy ubezpieczeniowej z prośbą o przysłanie faksu z potwierdzeniem, że pokryje ona koszty naszego leczenia.
Zawsze pytajmy o szczegóły i zanim kupimy polisę, przestudiujmy dokładnie ogólne warunki ubezpieczenia (OWU). Zwykle jest to cienka broszurka zapisana drobnym druczkiem i dołączona do umowy. Trzeba ją przeczytać, bo nawet jeśli sprzedający polisę agent skłamie, to i tak my za to zapłacimy.
Większość towarzystw nie pokrywa kosztów leczenia dentystycznego, poza nagłymi przypadkami, i to do naprawdę niewielkich kwot - np. 100 lub 150 euro. Niektóre firmy nie zwracają też drobnych sum wydanych na leczenie i lekarstwa, np. do 20 euro. Zawsze do pewnej kwoty (np. 50 euro) musimy wyłożyć pieniądze z własnej kieszeni, a ubezpieczyciel zwróci nam je dopiero w Polsce, kiedy przedstawimy oryginały rachunków i diagnozę lekarską. Trzeba to zrobić w ciągu siedmiu dni po powrocie do kraju.
Niektóre firmy nie biorą odpowiedzialności za uprawianie sportu wyczynowego, inne - także amatorskiego. Jeśli chcemy uprawiać bardziej urazowe dyscypliny, musimy ubezpieczyć się dodatkowo. Zależnie od dyscypliny wysokość składki rośnie o 50, 100, 200 lub nawet 300 proc. Towarzystwo nie zapłaci też, kiedy coś się stanie, gdy będziemy pijani albo po narkotykach. Nie dostaniemy pieniędzy np. za nieudaną próbę samobójczą lub gdy złamiemy prawo. Nie liczmy na kasę, jeśli zostaniemy ranni w czasie zamieszek lub ataku terrorystycznego.
Najważniejsza jednak jest też kwota gwarancyjna, czyli maksymalna suma, jaką ubezpieczyciel za nas zapłaci. Im wyższa, tym większa pewność, że w jej ramach uzyskamy potrzebną pomoc. Zazwyczaj polisy KL dają gwarancję do 10, 20 lub 30 tys. euro, ale są i takie, gdzie możemy liczyć na 350 tys. euro. Im wyższa kwota gwarancyjna, tym więcej trzeba zapłacić za ubezpieczenie. Są to jednak różnice na tyle niewielkie, że warto wydać parę złotych więcej i w czasie wakacji spać spokojnie.
KR, czyli koszty ratownictwa
Jeśli przydarzy nam się - odpukać - uraz na stoku, ekipa ratunkowa czym prędzej pospieszy z pomocą. Nie tylko udzieli pierwszej pomocy, ale - jeśli będzie to konieczne - przetransportuje do szpitala. Nie zawaha się przy tym wezwać specjalnie dla nas helikoptera. Tylko, jak się pewnie domyślasz, nie charytatywnie. Ratownicy za swoje usługi każą sobie słono płacić. Za udzieloną pomoc, z uprzejmym uśmiechem, wystawią nam rachunek np. w wysokości naszych rocznych dochodów.
Jeśli do złamanej nogi nie chcemy dodać zawału serca, przed wyjazdem pomyślmy o wykupieniu ubezpieczenia kosztów ratownictwa. Wtedy rachunek wystawiony przez ratowników pokryje towarzystwo ubezpieczeniowe. Z jego przedstawicielem musimy się skontaktować jak najszybciej (czasami robi to za nas ekipa ratunkowa), a jeśli nie możemy, pozostaje liczyć na pomoc współtowarzyszy.
Uwaga! Każdy ubezpieczyciel zastrzega górną granicę odpowiedzialności, czyli najwyższą sumę, jaką zapłaci za ratowanie nas. Waha się ona od 10 do nawet 350 tys. euro za wypadki, które wydarzyły się za granicą.
OC, czyli odpowiedzialność cywilna
Nietrudno stratować kogoś na stoku, zwłaszcza jeśli szusować dopiero się uczymy, a na górze aż roi się od narciarzy i deskarzy. Problem pojawia się wtedy, gdy komuś coś się stanie albo zniszczymy sąsiadowi cenny sprzęt. Taka osoba może nas pozwać do sądu i nic nie pomogą wówczas tłumaczenia, że to niechcący, że się zagapiliśmy albo że śnieg był za śliski. Będziemy musieli zapłacić odszkodowanie. Chyba że wcześniej ubezpieczymy się od odpowiedzialności cywilnej. Wtedy koszty do pewnej wysokości pokryje towarzystwo ubezpieczeniowe. W Generali suma ubezpieczenia za jedno zdarzenie (bez względu na to, ile osób przez nas ucierpi) wynosi 10-20 tys. euro za szkody osobowe i 1-2 tys. euro za szkody rzeczowe. Z kolei w pakiecie Compensa Voyage górna granica odpowiedzialności ubezpieczyciela sięga nawet 250 tys. zł.
Pamiętajmy jednak, że o odszkodowaniu decyduje firma ubezpieczeniowa i to ona je wypłaca. Nie możemy więc poszkodowanemu przez nas nieszczęśnikowi obiecywać, że na pewno je dostanie, ani tym bardziej jakiekolwiek sumy wypłacać z własnej kieszeni, licząc na zwrot od ubezpieczyciela.
W ramach polisy można też liczyć na zwrot kosztów sądowych czy wynagrodzenia adwokata, kiedy zostaniemy pozwani. Musimy wtedy od razu zawiadomić o procesie firmę ubezpieczeniową, a w razie potrzeby udzielić jej pełnomocnictwa. Ale uwaga! Firma nie bierze odpowiedzialności za szkody, które wyrządzimy naszym bliskim, środowisku naturalnemu albo kiedy złamiemy prawo. Nie liczmy też na odszkodowanie, jeśli przed wypadkiem piliśmy alkohol czy skusiły nas inne używki.
SS, czyli sprzęt sportowy
Wysokiej klasy sprzęt nie jest tani. Narty czy snowboard renomowanej firmy mogą kosztować nawet kilka tysięcy złotych, a przecież możemy je uszkodzić, zniszczyć, a nawet stracić. Kiedy firma ubezpieczeniowa bez problemów zwróci za nie pieniądze?
Kłopotu nie będzie, jeśli mieliśmy wypadek na stoku, w wyniku którego sprzęt nam się poważnie uszkodzi. Także gdy zostanie zniszczony w lawinie. Odszkodowania nie dostaniemy, jeśli zniszczymy narty czy deskę do snowboardu w czasie zawodów, czyli podczas wyczynowego uprawiania sportu, albo jeśli znajdziemy się poza wyznaczoną trasą zjazdową. Także jeśli po prostu rozpadną się od niewłaściwego używania czy ze starości.
Narty czy snowboard ubezpieczone są także od kradzieży, ale tylko wtedy, gdy oddamy je do przechowalni bagażu (i będziemy mieć na to kwit) albo kiedy znikną z zamkniętego pokoju hotelowego. Nie liczmy natomiast na odszkodowanie, jeśli sprzęt zmieni właściciela przed restauracją, do której pójdziemy na kawę czy obiad.
Sprzęt ubezpieczony jest do określonej kwoty - np. do 4 tys. zł, w tym za narty maksymalnie 2 tys. zł (reszta to kijki, buty i gogle). Więcej nie dostaniemy, choćbyśmy stracili zupełnie nowy, najdroższy model nart czy deski. Niektóre firmy proponują ubezpieczenie sprzętu od jego wartości - wtedy płacimy składkę, np. 1-1,5 proc. zadeklarowanej wartości sprzętu. Dziennie wychodzi to od 10 do 15 zł, w zależności od wysokości polisy - 2,5 lub 5 tys. zł.
Żeby dostać odszkodowanie, musimy mieć stosowne zaświadczenia, np. z policji (jeśli ukradną nam narty), albo rachunek za naprawę. Uwaga! Warto dokładnie wczytać się w warunki umowy. Różne towarzystwa różnie definiują np. bagażnik samochodowy. Np. w Hestii nie dostaniemy odszkodowania, nawet jeśli sprzęt trzymaliśmy w bagażniku, ale był on widoczny z zewnątrz (słowem - w grę wchodzi tylko zamykana ,,trumienka"). Może się też okazać, że naprawić sprzęt możemy jedynie w Polsce, bez względu na miejsce uszkodzenia.
Szkodę musimy zgłosić w firmie ubezpieczeniowej w ciągu siedmiu dni od kradzieży czy wypadku albo - jeśli stanie się to za granicą - od powrotu do kraju.
BP, czyli bagaż podróżny
Jeśli nasz ubezpieczony bagaż zginie w czasie podróży z przechowalni bagażu (musimy mieć kwit) bądź z zamkniętego pokoju w hotelu, na pieniądze możemy liczyć po powrocie do kraju. Także gdy stracimy go w czasie klęsk żywiołowych, wypadku albo włamania. Żebyśmy dostali odszkodowanie, bagaż powinien być skwapliwie pilnowany, a nie zostawiony np. na kempingu czy w samochodzie (chyba że auto stało na parkingu strzeżonym, z którego mamy kwit). Ubezpieczyciel może starać się udowodnić nam nasze niedbalstwo - wtedy nic nie dostaniemy.
Podstawowe ubezpieczenie bagażu podróżnego to zazwyczaj niewielkie kwoty, np. do 300-500 euro. Możemy oczywiście ubezpieczyć go dodatkowo, płacąc określony procent od deklarowanej jego wartości. Niektórzy ubezpieczyciele nie biorą odpowiedzialności np. za drogi sprzęt sportowy, chyba że jest ubezpieczony dodatkowo.
Żeby dostać odszkodowanie, musimy przedstawić dokument zgłoszenia na policji z wyszczególnieniem przedmiotów, jakie nam zginęły. W protokole powinien być też opis zdarzenia - jeśli plecak zginął nam na plaży, ubezpieczyciel może zarzucić nam niedbalstwo i nie wypłaci nam pieniędzy.
Gdy się rozmyślimy
Możemy się także zabezpieczyć na wypadek nieoczekiwanej rezygnacji z wyjazdu. Zazwyczaj część kosztów zwróci nam biuro podróży. Zasada jest jedna: im później zrezygnujemy, tym mniej dostaniemy. Ale i na to jest rada. Odpowiednia polisa gwarantuje nam, że im później zrezygnujemy, tym większą kwotę dostaniemy od towarzystwa.
Np. jeśli zrezygnujemy 30 dni przed wyjazdem, towarzystwo zwróci nam 12 proc. ceny wycieczki, 8-14 dni przed datą wyjazdu - 36 proc., dzień przed - 60 proc. Pamiętajmy jednak, że powody, dla których rezygnujemy z podróży, muszą być istotne - np. choroba, śmierć bliskiej osoby.
Ile to kosztuje? Przy cenie imprezy do 1,5 tys. zł za polisę zapłacimy ok. 30 zł, a przy wycieczce za 1,5-2 tys. zł - ok. 45 zł.
Cena spokoju
W Polsce jest kilka firm, które od lat sprzedają ubezpieczenia podróżne, pojawiają się też nowe. Ważne jest, żeby z firmą łatwo było się skontaktować z dowolnego miejsca świata, i to o każdej porze. Ubezpieczyciel lub jego przedstawiciel powinien mieć biura w wielu krajach albo czynną non stop centralę, gdzie bez problemu można się dodzwonić.
To, ile zapłacimy za ubezpieczenia, zależy od tego, dokąd i na jak długo jedziemy. Świat według towarzystw ubezpieczeniowych podzielony jest na dwa albo trzy obszary. W pierwszym jest Europa i kraje śródziemnomorskie, w ostatnim cały świat. W pierwszej grupie ubezpieczenia są najtańsze, polisa na cały świat jest najdroższa.
Cena zależy też od wariantu, jaki wybierzemy - podstawowy czy luksusowy. W niektórych firmach jest ich kilka. Różnią się wysokością tzw. sumy gwarancyjnej, czyli maksymalnej kwoty, do jakiej ubezpieczyciel zwraca poniesione koszty. Jedne dotyczą leczenia w szpitalu (od 10 do 90 tys. euro), a inne, dużo niższe, jedynie wizyty w ambulatorium (od 0,7 do 1,9 tys. euro). Liczmy się z tym, że niska kwota gwarancyjna (np. 10 tys. euro) może okazać się niewystarczająca, jeśli chodzi o dłuższe leczenie szpitalne i poważne operacje. Wtedy będziemy musieli pokryć różnicę z własnej kieszeni.
Towarzystwa ubezpieczeniowe najczęściej proponują pakiety na 3, 7 lub 8, 14 lub 15 i 30 dni. Zasada jest jedna - im dłuższy jest to okres, tym taniej wychodzi jeden dzień. Zdarza się, że jeśli kupujemy polisę na dłużej, to za kolejne miesiące płacimy mniej niż za pierwszy. Jeśli często wyjeżdżamy, wygodniej nam będzie kupić polisę całoroczną. Jesteśmy wówczas ubezpieczeni podczas wszystkich naszych wyjazdów niezależnie od czasu ich trwania, ale nie może to być więcej niż 60 dni w ciągu roku. Taka polisa kosztuje ok. 300 zł za rok.
Dobre ubezpieczenie na tygodniowy wyjazd za granicę, uwzględniające pakiet narciarski (koszty ratownictwa, sprzęt i OC) oraz ubezpieczenie KL, to wydatek w granicach 50-100 zł. Za cały miesiąc zapłacimy maksymalnie dwa razy tyle. Niektóre firmy każą płacić więcej snowboardzistom niż narciarzom. Stawka podstawowa jest wtedy wyższa o mniej więcej 20 proc.
Za tygodniowe ubezpieczenie narciarskie w Polsce zapłacimy od 15 zł (bez KL) do 50 zł (z KL). W przypadku miesiąca to odpowiednio około 35 i 75 zł. Znaczne zniżki mają dzieci i młodzież (np. o 30 proc.), a więcej muszą zapłacić osoby starsze, które skończyły 60 lat (o np. 20, 50, a nawet 100 proc., zależnie od firmy).
A może w biurze podróży, banku czy sklepie?
Przepisy ustawy o działalności turystycznej wymagają zawarcia przez biuro podróży umowy ubezpieczenia chroniącej jej klientów podczas wyjazdu. Nie precyzują jednak poziomu ochrony, jaki ma zapewnić operator. W standardowych polisach wykupywanych przez biura podróży oprócz kosztów leczenia mamy też ochronę przed następstwami nieszczęśliwych wypadków i bagażu podróżnego. O pozostałe musimy zatroszczyć się sami. Jak? Trzeba dokupić pakiet w tym samym biurze podróży lub zawrzeć oddzielną polisę z dowolnie wybranym towarzystwem ubezpieczeniowym.
Życie pokazuje, że przed wyjazdem, choć ciałem jesteśmy jeszcze w domu, to myślami już wysoko w górach. Szkoda nam czasu na szukanie innych ofert i załatwiamy wszystko za jednym zamachem. A czasami warto poświęcić trochę czasu i doubezpieczyć się samemu. Nie tylko możemy dostać lepszą ochronę, ale i zapłacić mniej.
Sprawdziliśmy, jakie ubezpieczenia oferują niektóre biura podróży. TUI w cenę każdej wycieczki wlicza koszt nieszczęśliwych wypadków, leczenia, ratownictwa, transportu medycznego i repatriacji. Jeśli chcielibyśmy wybrać pakiet optymalny obejmujący m.in. koszty udzielenia natychmiastowej pomocy, ubezpieczenia bagażu podręcznego, a także ubezpieczenie kosztów rezygnacji z wycieczki - musimy dopłacić od 19 do 149 euro w zależności od ceny wycieczki.
Trochę inaczej jest w Triadzie. Tam podstawowe ubezpieczenie obejmuje koszty leczenia, ratownictwa i następstwa nieszczęśliwych wypadków do 7 tys. zł w przypadku trwałego uszczerbku na zdrowiu (w TUI to 40 tys. zł). Dodatkowo możemy ubezpieczyć się od rezygnacji lub przerwania wakacji czy leczenia chorób przewlekłych.
Niższe sumy ubezpieczenia proponuje największe polskie biuro podróży - Orbis Travel. 5 tys. zł dostaniemy w przypadku trwałego uszczerbku na zdrowiu, a 1,2 tys. zł za zgubienie bagażu.
Skąd te różnice? Biura podróży indywidualnie negocjują wysokość składki z towarzystwem ubezpieczeniowym. Przekonują przy tym klientów, że przy zawieraniu dużej ilości umów mogą liczyć na spore upusty. Jednak jeśli przyjrzymy się bliżej ofertom, okazuje się, że nie zawsze tak jest. Widać to wyraźnie na przykładzie oferty Neckermanna. Koszt podstawowego, obowiązkowego ubezpieczenia oferowanego przez firmę Elvia, doliczanego do ceny wycieczki, to 20 zł za tydzień, czyli 2,85 zł dziennie. Tymczasem pakiet standard wykupiony w tym samym towarzystwie nie tylko jest o kilka, kilkanaście groszy tańszy (zależy to m.in. od daty wyjazdu), ale zawiera więcej opcji, m.in. ubezpieczenie bagażu czy odpowiedzialności cywilnej.
Podobnie jest z ubezpieczeniami dołączanymi do kont bankowych czy kart kredytowych. Z reguły banki gratis dodają podstawowe ubezpieczenie NNW. W niektórych przypadkach możemy liczyć na bezpłatną informację medyczną czy assistance.
Chlubnym wyjątkiem jest BZ WBK. Wystarczy, że zapłacisz za wycieczkę kartą Gold BZ WBK, a bogate ubezpieczenie dostaniesz gratis. Obejmuje ono koszty leczenia, zagubienie bagażu, opóźnienie lotu, odpowiedzialność cywilną, a nawet usługi assistance czy leczenie dentystyczne. Czyli wszystko to, czego potrzebujemy. Jest tylko jedno ale... Złota karta zarezerwowana jest dla osób z nieco grubszym portfelem.
BZ WBK nie zapomina jednak o mniej zamożnych klientach i z myślą o nich wypuścił kartę kredytową specjalnie dla narciarzy. Do niej dołącza darmowe ubezpieczenia obejmujące cały świat i cały zimowy sezon.
Towarzystwa ubezpieczeniowe przy sprzedaży polis podróżnych współpracują nie tylko z biurami podróżnymi i bankami. Tej zimy ciekawą ofertę dostali klienci sklepów sportowych GoSport. Każdy, kto do końca lutego kupi tam narty lub deskę snowboardową, dostanie certyfikat ubezpieczeniowy na NNW i OC od firmy Generali, ważny do 31 marca. Przy dalszych wyprawach taka ochrona co prawda nie wystarczy, ale dużym plusem tego rozwiązania jest to, że nie trzeba podpisywać żadnych dodatkowych umów z ubezpieczycielem. Ubezpieczającym jest GoSport, a nasza rola ogranicza się do odebrania certyfikatu przy zakupie sprzętu i posiadania przy sobie dowodu zakupu. Z towarzystwem kontaktujemy się, dopiero gdy przytrafi się nam wypadek.
RAMA I
ABC podróżnika
* Nie kupuj polisy pochopnie, najpierw przejrzyj kilka ofert
* Negocjuj cenę ubezpieczenia i jego warunki
¨ Jeśli jedziesz z biurem podróży, doubezpiecz się samemu
* Telefon do ubezpieczyciela i numer polisy noś przy sobie w takim miejscu, by ratownicy mogli je łatwo odnaleźć, nawet jeśli stracisz przytomność
* Gromadź dokumenty - zaświadczenie lekarskie, rachunki za leki, protokół o kradzieży nart etc. Jeśli będzie niekompletna, możesz nie odzyskać swoich pieniędzy. Np. jeśli w przechowalni ukradziono ci sprzęt, musisz mieć kwit potwierdzający, że rzeczywiście się tam znajdował, oraz dowód zgłoszenia kradzieży na policji
* Przestrzegaj wszelkich procedur wymaganych przez ubezpieczyciela (np. przy powiadamianiu o wypadku)
* Po powrocie zgłoś czym prędzej szkodę w najbliższym oddziale towarzystwa
* W razie wypadku albo poważniejszej choroby szpital sam załatwia formalności z ubezpieczycielem, rozliczając się przelewami
RAMA II
Co zrobić w razie wypadku?
Miałeś poważny wypadek na stoku i konieczna jest interwencja ratowników? Najpierw zadzwoń do centrum alarmowego ubezpieczyciela (numer znajduje się na polisie) i powiedz mu, co się stało. Podaj wszelkie możliwe dane - imię, nazwisko, numer polisy, miejsce aktualnego pobytu itp. - pracownikowi centrum. Dodaj informacje o firmie, która zwozi cię z góry, i o tym, do jakiego lekarza lub szpitala masz trafić.
Pracownik towarzystwa wyśle gwarancję pokrycia kosztów do firmy, która przewozi cię do szpitala, a także do samego lekarza. Poprosi go też o przesłanie zaświadczenia lekarskiego z diagnozą. Rachunek trafi bezpośrednio do centrum alarmowego. Otrzymasz więc pomoc, za którą nie musisz płacić.
Jeśli twój stan nie pozwala na samodzielny powrót do domu, centrum alarmowe ci go zorganizuje (załatwi karetkę na lotnisko i wózek, na którym obsługa przewiezie cię do samolotu, opłaci bilet). Gdy już wrócisz do domu, zgłoś szkodę w najbliższym oddziale twojego ubezpieczyciela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz