piątek, 30 listopada 2007

Marcinkiewicz: Spotykałem się z Krauzem. Dorn też

rozmawiała Dominka Wielowieyska
2007-11-29, ostatnia aktualizacja 2007-11-29 19:13

Politycy PiS boją się rozmów z biznesem, a szkoda, bo wtedy łatwiej go zrozumieć. Nawet dziś w Unii Europejskiej, gdy wszystkie podmioty muszą być traktowane jednakowo, różne kraje promują rodzime firmy - mówi Kazimierz Marcinkiewicz

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
Kazimierz Marcinkiewicz
Dominika Wielowieyska: Ludwik Dorn powiedział w wywiadzie dla "Gazety", że pańskie otoczenie było zrośnięte z Prokomem i blokowało inicjatywy szkodliwe dla tej firmy.

Kazimierz Marcinkiewicz, b. premier, dyrektor w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju: Są to niepoparte żadnymi faktami insynuacje, które Ludwik Dorn wraz ze swoim były zastępcą Piotrem Piętakiem rozgłaszają od wielu miesięcy. To oburzające. Za informatyzację w rządzie odpowiadał sam Ludwik Dorn i nikt nie miał wpływu ani nie pretendował do tego, by wtrącać się w te sprawy.

Dorn twierdzi, że blokował pan powołanie zespołu ponadresortowego ds. informatyzacji.

- Rzeczywiście padła taka propozycja, ale moim zdaniem wszelkiego rodzaju komitety, komisje i zespoły ponadresortowe powołuje się po to, by nic się działo, by markować działanie, bo nie wie się, co chce się zrobić. Ludwik Dorn miał wszelkie kompetencje, by informatyzować Polskę, a szczególnie administrację. Miał wielkie pole do popisu. Co było dalej? Wspomniany komitet powstał po moim odejściu z rządu i proszę sprawdzić, co udało im się zrobić. Nie ma żadnych efektów. Dziś Ludwik Dorn próbuje zatrzeć złe wrażenie, bo w tej dziedzinie nic nie zrobiono i węszy rzekome związki moich współpracowników z Prokomem. To insynuacja. Draństwo niegodne Dorna.

Jako premier znalazł się pan w bardzo delikatnej sytuacji. Wiceprezes Prokom Investment Wiesław Walendziak jest pańskim znajomym, był posłem PiS i siłą rzeczy ma dobre relacje z tą partią. Zawsze istniała obawa, że mógłby wykorzystać swoje kontakty w interesie swojej firmy.

- Dlaczego przyjaźń ma być delikatną sprawą? Walendziak jest moim przyjacielem od wieków. Wszelkie moje kontakty i spotkania z biznesem, w tym z Walendziakiem, były jawne, rejestrowane i upublicznione na stronie internetowej. Nikt wcześniej i później nie działał tak przezroczyście jak ja. Nie interweniowałem też w żadnej kwestii, która dotyczyłaby Prokomu i jego relacji z administracją rządową. I też Dorn w wywiadzie dla "Gazety" nie wskazuje żadnej takiej sprawy, bo takiej nie ma. Teraz spotkania z Krauzem czy jego współpracownikami są równoznaczne z infamią. A szkoda, że Ludwik Dorn nie pamięta już, jak w 2005 roku wraz z Jarosławem Kaczyńskim i ze mną spotykał się z tym biznesmenem. I te spotkania go jakoś nie bulwersują.

A czemu były poświęcone te spotkania?

- Ryszard Krauze chciał opowiedzieć o sytuacji polskich biznesmenów. Prezentował potrzebę wspierania rozwoju gospodarczego i tworzenia nowych miejsc pracy w oparciu o rodzime, polskie firmy. Rozmowa nie wyszła poza ogólniki.

Dlaczego spotykaliście się akurat z Ryszardem Krauzem, a nie z innymi przedsiębiorcami? Kto jeszcze z najbogatszych Polaków mógł liczyć na takie spotkanie?

- Przed wyborami spotykaliśmy się z organizacjami biznesowymi w Polsce. Na spotkaniach byli pewnie wszyscy. W czasie "premierownia" nie miałem zbyt dużo czasu na tego rodzaju kontakty. Politycy PiS-u boja się rozmów z biznesem, a szkoda bo wtedy łatwiej go zrozumieć. W każdym kraju promuje się rodzime firmy w bardzo różny sposób. Nawet dziś w Unii Europejskiej, gdy wszystkie podmioty muszą być traktowane jednakowo. Tylko my wolimy obcych, a swoich wyrzucamy za granicę.

PiS wiązał z szefem Prokomu wielkie nadzieje. Prezydent Lech Kaczyński mówił w jednym z wywiadów, że liczy na to, iż takie osoby jak Ryszard Krauze będą uczestniczyć w prywatyzacji państwowych spółek po to, by przechodziły one w ręce polskiego kapitału, a nie tylko zagranicznego.

- Dlaczego mam opowiadać na temat spotkań Lecha Kaczyńskiego z Ryszardem Krauzem albo o oczekiwaniach prezydenta wobec tego biznesmena? Ja takich planów nie miałem.

Pojawiły się np. informacje, że w czasie kiedy był pan premierem, Krauze miał brać udział w rozwiązywaniu konfliktu między Eureko a skarbem państwa, miał organizować grupę inwestorów gotowych, by odkupić akcje PZU od Eureko.

- Istniały spore różnice między mną a ministrem skarbu Wojciechem Jasińskim i prezesem Jarosławem Kaczyńskim w sprawie PZU i Eureko. Ja byłem zwolennikiem szybkiego rozwiązania konfliktu, by uniknąć zapłaty wysokiego odszkodowania dla Eureko. Ostatnia decyzja sądu w sprawie naszego sporu o PZU pokazała, że miałem rację. Był przygotowany projekt biznesowy wyjścia z impasu. Ale nigdy nie padały w nim nazwy prywatnych firm polskich, które miałyby w tej transakcji uczestniczyć. W jednym wariancie brałem pod uwagę polską firmę państwową. To była bardzo dobra koncepcja, niestety niezrealizowana, ale szczegółów nie mogę podać. Czy ktoś miał inne plany? Nie wiem.

Czy dziś doradza pan polskiemu rządowi, jak wyjść ze sporu z Eureko?

- Uczestniczę w refleksji rządu na ten temat. Trzeba działać szybko, bo grozi nam 2 mld euro kary. Nic więcej nie powiem na ten temat.

Ale czy chodzi tylko o doradzanie czy też zaangażowanie EBOR-u w rozwiązanie konfliktu?

- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Konkretne propozycje musi najpierw poznać Eureko.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: